Przed siódmą wyjeżdżamy z hotelu. Jest tak samo zimno, jak wczoraj, ale nie jest to już dla nas zaskoczenie. Plan jest następujący: jedziemy do miejscowości Tropic, która jest niedaleko następnego parku, Bryce Canyon. Do przejechania mamy dwieście kilometrów, czyli samej jazdy poniżej trzech godzin. Ale wybieramy trasę widokową - drogę stanową nr 12, która znana jest z pięknych widoków. Na pewno będziemy często stawać, więc w Tropic będziemy pewnie około pierwszej. Zakwaterujemy się, odpoczniemy i po południu pojedziemy jeszcze do Bryce Canyon, może obejrzymy zachód słońca...
Słoneczko ładnie oświetla równinę otoczoną górami, po której jedziemy. Systemy nawadniające rozpylają wodę, a na łące widzimy pasące się bizony! Krowy i owce widujemy często, ale bizony?... Robię kilka zdjęć.
Wznosimy się coraz wyżej. Docieramy do granicy Lasu Narodowego Dixie National Forest. Zaczynają się tereny porośnięte lasem, spora odmiana po kilku dniach wśród skał. Las całkiem podobny do naszego, przeważają sosny, potem pojawiają się osiki. Tylko runo leśne nie jest tak bogate, gleba jest bardzo kamienista. W lesie wiele miejsc campingowych, stoi wiele samochodów mieszkalnych. Tutaj camping oznacza prawie zawsze mieszkanie w samochodzie, namiotów jest bardzo mało. Niektóre samochody są naprawdę olbrzymie, a w dodatku w czasie jazdy ciągną za sobą na holu sztywnym zwykły samochód osobowy do używania w czasie pobytu na campingu.
Zatrzymujemy się na chwilę na parkingu. Spotykamy sympatyczną wiewióreczkę. Właśnie wiewióreczkę, nie wiewiórkę, bo jest od niej mniejsza. Wiem, że po angielsku nazywa się chipmunk, ale nie wiem, jak po polsku. Nie jest to jednak "myszowiewiórka", o której wcześniej pisałem, jest większa i ma bardziej puszysty ogon.
Z wysokości 2.800 m zjeżdżamy na 2.000, do miejscowości Boulder. Jest tu muzeum i wykopaliska dotyczące Indian Anasazi, którzy żyli tu na przełomie XII i XIII wieku, czyli wtedy, gdy krystalizowało się państwo polskie. Nie ma tu dużo eksponatów, ale życie Indian jest pokazane ciekawie, opisy dzialają na wyobraźnię. Na zewnątrz muzeum można obejrzeć wykopaliska i rekonstrukcje domów.
Czas na obiad - znajdujemy przyzwoitą restaurację przy trasie. Przez okno widzimy, jak do specjalnego karmnika (pewnie ze słodką wodą) przylatują kolibry! Nie wiedziałem, że są s USA, zawsze kojarzyły mi się z bardziej tropikalnymi krajami. Zaczynam bardziej poważnie traktować informacje o lwach górskich...
Wyjechaliśmy już z lasu. Jedziemy teraz właściwie szczytem łańcucha górskiego, na wysokości 1.900 - 2.000 metrów. Łańcuch się wije, a z nim droga. Stajemy często w punktach widokowych. Widoki są znowu fascynujące, choć inne, niż dotychczas. Zmieniły się kolory. Oprócz rozległych widoków w dole pod nami również kanion rzeki Escalante.
Z górnych partii wzniesienia zjeżdżamy na dno kanionu. Teraz jesteśmy na wysokości 1.600 metrów. Stajemy, by zobaczyć rzeczkę, która wyrzeźbiła taki kanion. To maleństwo. A może ona wcale go nie wyrzeźbiła, tylko nim płynie, może powstal w inny sposób? Moja niewiedza jest doprawdy żenująca.
Woda oznacza życie, tu na dole jest piękna zieleń, kwitną kwiaty....
Z dna kanionu znowu wspinamy się do góry. Wkrótce znowu jesteśmy na wysokości rzędu 1.800 m. Miejscami z obu stron drogi są strome ściany. Byłyby fajne fotki, ale nie ma gdzie się zatrzymać, musimy trzymać się wyznaczonych zatoczek. Oglądamy z góry parking, na którym przed chwilą staliśmy na dnie wąwozu, potem szosę, którą przed chwilą jechaliśmy...
Jest już po pierwszej, a my dopiero jesteśmy w połowie drogi. Zatrzymujemy się jeszcze na obiad, znowu tracimy dobre pół godziny. W dodatku niebo zaciąga się chmurami i zaczyna lekko kropić. Ze zwiedzania Bryce Canyon chyba nic dziś nie wyjdzie.
Bez zatrzymywania dojeżdżamy do Tropic, zakwaterowujemy się, tym razem w domku i jedziemy na zakupy. Miejscowość jest malutka, właściwie jedna ulica, z jednym kompleksem sklep-stacja benzynowa-restauracja i kilkoma hotelami. Dobrze, że jest sklep, choć wybór nie za wielki. Ale są na przykład środki na kaszel. Grażyna nie kupuje jednak syropu, bo kaszel znacznie się zmniejszył, jest już całkiem dobrze.
Gdy wracamy, niebo zaciąga się chmurami i zaczyna padać. Idę do recepcji, by skorzystać z bezprzewodowego internetu, do domków nie dociera. Pracuję chwilę, gdy wchodzi małżeństwo koło pięćdziesiątki i podchodzi do recepcjonisty. Słyszę, że kobieta mówi coś do męża po polsku i zbliża się do drzwi wyjściowych. Pozdrawiam ją po polsku. Zamurowuje ją to kompletnie. Przez moment nie znajduje polskich słów, by odpowiedzieć. Potem wszystko dochodzi do normy - mieszkają w Kanadzie, teraz mają wakacje. Zaczęli od Las Vegas, potem Kanion Kolorado i kilka innych miejsc, których nie znam. To pierwszi Polacy, których spotkałem w Utah. Może nie ostatni...
Super wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPrawda, że to piękna trasa widokowa. Polecam, bardzo polecam przejechać ją również w drugim kierunku czyli z zachodu na wschód. Zupełnie inne wrażenia!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na materiały video ze słynnej dwunastki
https://www.interameryka.com/2010/05/hwy-12-jedna-z-najpiekniejszych-autostrad-w-usa/