wtorek, 6 września 2011

Park Narodowy Bryce Canyon

Noc była ciężka. Grażynę męczył silny kaszel, uspokoił się dopiero około trzeciej w nocy. Trzeba jednak było kupić syrop... Całą noc padał deszcz, ranek jednak wstał pogodny. jakoś się zbieramy i po ósmej wyruszamy, już na starcie trochę zmęczeni. Dzień jest piękny, w powietrzu czuje się wilgoć, co ma pozytywny wpływ na gardło Grażyny. Najpierw zajeżdżamy do sklepu i kupujemy syrop. Oby się nie przydał...

Dziś będziemy zwiedzać Park Narodowy Bryce Canyon, a potem musimy dojechać do następnego parku, Zion. Razem ponad 250 km. Jeszcze przed minięciem oficjalnego wjazdu do parku zatrzymujemy się przy szosie i przemierzamy krótki szlak o nazwie Mossy Cave Trail. Wiedzie głównie wzdłuż rzeczki, na wysokości około 2.000 metrów. Kończy się niezbyt widowiskową jaskinią, ale otaczające skały są ładne. Pewnie gdybyśmy dopiero co przyjechali do Utah bylibyśmy zachwyceni, ale zobaczyliśmy już dużo i staliśmy się "odporni" na wrażenia.



Po chwili wjeżdżamy do parku, tym razem płacąc za wjazd. W parkach płaci się za samochód, niezależnie od liczby pasażerów (oczywiście jeśli ktoś wjeżdża samochodem).  Krótko rozglądamy się po Centrum Informacyjnym i jedziemy do Sunset Point. Duży parking jest wypełniony, ale jest jeszcze trochę wolnych miejsc. Idziemy na miejsce widokowe i zapiera nam dech z wrażenia. Pod nami setki pięknych formacji skalnych. Co tu pisać, niech opowiedzą o tym zdjęcia.







Przechodzimy skrajem urwiska z Sunset Point do Sunrice Point niemal bez przerwy fotografując. Następnie pomału schodzimy szlakiem Quince Garden Trail na dno wąwozu. Widoki ciągle zmieniają się, nie wiadomo w którą stronę patrzyć.










































Na dole jest las, cień, sosny. Na górę wracamy szlakiem Navajo Loop Trail, dochodząc z powrotem do Sunset Point. Większość tego odcinka pnie się trawersami pomiędzy ścianami skalnymi.
Pętla się zamyka, dochodzimy do tych samych skał, ale widok jest z innej strony.







Po krótkim odpoczynku jedziemy na sam koniec drogi widokowej. To najwyższy punkt parku, 2.778 metrów. Wracając z powrotem zatrzymujemy się w punktach widokowych. Nie we wszystkich, bo jesteśmy już zmęczeni, jest trzynasta, trzeba jeszcze coś zjeść i dojechać do następnego hotelu, to jeszcze prawie 200 km. Nadciąga burza, ale przechodzi bokiem. Burzowe chmury ładnie wyglądają nad skałami.






Wyjeżdżamy z parku, w Bryce Canyon City tankuję paliwo i jemy obiad. Grażyna jest zachwycona, bo jest bufet obiadowy, można nakładać sobie, co kto chce - ziemniaki, ryż, mięso, surówki. Można zatem skomponować obiad w stylu europejskim.



Jedziemy do miejscowości Tropic. Po drodze robimy zakupy spożywcze, przejeżdżamy też przez Park Narodowy Zion, który będziemy jutro zwiedzać. Nie zatrzymujemy się, szkoda nam czasu. Tropic jest miejscowością dużo większą od osad, w których byliśmy ostatnio. Dojeżdżamy na miejsce po siódmej. Hotel jest jak dotychczas najtańszy, ale za to najlepszy. Do tego ze śniadaniem. Porządkuję zdjęcia, piszę kolejny odcinek bloga i kładę się spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz