środa, 7 września 2011

Park Narodowy Zion

Dzisiaj pora na zwiedzanie ostatniego parku narodowego Utah, Zion. Po spokojnej tym razem nocy ruszamy w drogę. Zanosi się na gorący dzień. Dojeżdżamy do Centrum Obsługi Turystów i zostawiamy samochód na dość już zatłoczonym parkingu. Główna szosa zwiedzania parku jest zamknięta dla ruchu publicznego przez większą część roku, za to nieustannie kursują tu bezpłatne (a raczej wliczone w cenę wstępu) autobusy. Wsiadamy do jednego z nich i jedziemy kilka przystanków dalej, by stamtąd wyruszyć na szlak. Mamy więcej rzeczy, niż zwykle, bo nieprędko wrócimy do samochodu.



Droga widokowa, którą jedziemy, ciągnie się wzdłuż rzeczki Virgin River. Krajobrazy są bardziej podobne do europejskich gór. Wysiadamy i najpierw przechodzimy eleganckim mostkiem przez rzekę, potem w górę zbocza do Szmaragdowych Stawów. Najpierw docieramy do niższego z nich, potem do wyższego. Pierwszy jest rzeczywiście szmaragdowy, choć malutki, przy drugim trzeba znaleźć odpowiednie miejsce, by zobaczyć zielony kolor wody.






Schodzimy w dół inną drogą, wzdłuż zbocza. Jest gorąco, wróciły upały, a i wysokość - 1.000 metrów - nie jest imponująca. Zdecydowanie niepotrzebnie zabraliśmy ciepłe rzeczy. W dole widzimy rzeczkę, której koryto pozwala na pomieszczenie zdecydowanie większej ilości wody, niż płynie w niej teraz.





Wsiadamy w autobus i jedziemy na koniec parku. Stąd idziemy rekreacyjnym szlakiem wzdłuż rzeczki. Spotykamy dużo wiewórek, które zupełnie nie boją się ludzi. Prawdopodobnie pomimo zakazu niektórzy turyści karmią je. Niektórym być może da się coś smacznego ukraść.
Dochodzimy do końca utwardzonego szlaku, którym mogą poruszać się też niepełnosprawni. We wszystkich parkach spotykaliśmy wielu starszych ludzi, z których niektórzy mieli naprawdę duży problem z poruszaniem się, nie tyle z powodu inwalidztwa, ile wieku. Wiele razy podziwialiśmy, z jakim uporem wolniutko szli, by osiągnąć cel, czasem o lasce, czasem z chodzikiem. I to nie tylko na trasach specjalnie przygotowanych dla niepełnosprawnych. Odniosłem wrażenie, że starsi ludzie traktują wycieczki górskie jako coś zupełnie naturalnego, nie ma nastawienia: "jestem już stary i powinienem siedzieć w domu".

Na końcu szlaku sporo ludzi robi przerwę w wędrówce. Dalej też można iść, ale dużo gorzej przygotowaną trasą, no i trzeba przejść wpław przez rzeczkę. Turyści robią to nie zdejmując butów. My nie idziemy dalej, moczymy trochę nogi w strumieniu i wracamy.








































Wracając spotykamy znowu wiewiórki. Niektóre są wyraźnie zdenerwowane, być może przelatującym śmigłowcem, i krzyczą głośno. Spotykamy też kilka saren.








































Dochodzimy do przystanku i autobusem wracamy na parking. Zion nie zachwycił nas tak bardzo, jak poprzednie parki. Może dlatego, że był bardziej podobny do tego, co znamy z Europy, a może po wszystkim, co widzieliśmy do tej pory trudno nas czymś poruszyć.

Wracamy samochodem do hotelu. Rezygnujemy z odwiedzenia małych miejscowości po drodze, bo temperatura wynosi 100 stopni Fahrenheita, czyli 38 Celsjusza. To za gorąco na przechadzki, wolimy klimatyzowany pokój.
Jutro ruszamy do Las Vegas!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz