Piszę ten post czekając na samolot. Nie w Las Vegas, w Filadelfii. Opuszczamy USA. Wszystko się kiedyś kończy, tak samo nasz piękny urlop.
Z Vegas do Newark dostaliśmy się bez większych przygód. Przed wyjazdem z parkingu zapytałem o najbliższą stację benzynową. Okazało się, że wystarczy wyjechać kilkaset metrów prostopadle do głównej ulicy, przy której stał nasz hotel, by charakter miasta mocno się zmienił. Nadal było to duże miasto, ale całkiem normalne, z różnymi firmami, domami mieszkalnymi i oczywiście stacjami benzynowymi.
Drugą niespodziankę przeżyliśmy przy oddawaniu samochodu. Wjechałem na parking AVIS-a i otworzyło się przede mną pięć pasów przeznaczonych do oddawania aut, wszystkie czynne, przy wszystkich odbierane byly samochody. Sama procedura trwała nie więcej niż pięć minut, z czego wynika, że co minutę jeden samochód wracał na parking. Tyle samo musiało wyjeżdżać na trasę. Duży biznes. Z wypożyczalni na lotnisko kursowały ciągle autobusy AVISA. W budynku wypożyczalni stały automaty do gry. Automaty do gry stały również na lotnisu. To po prostu Vegas!
Pozostały tydzień spędziliśmy z przede wszystkim z rodziną. Byliśmy na krótko na meczu futbolu amerykańskiego. Bardzo kolorowe widowisko, w którym być może więcej dzieje się na trybunach, niż na boisku. Grają różne orkiestry, tańczą cheerliderki, wszystko w wielu miejscach stadionu jednocześnie i nie tylko w czasie przerw. Panuje atmosfera festynu. Nie ma problemu z "kibolami" i to nie ze względu na lęk przed policją. Po prostu kibicom nawt nie przychodzi do głowy, że kibice przeciwnej drużyny są ich wrogami, a agresja jest powszechnie potępiana.
Byliśmy też w Filadelfii, ale jeden dzień to zdecydowanie za krótko. Zaczęliśmy od galerii sztuki i zajęło nam to kilka godzin. Była to głównie galeria malarstwa, wisiało dużo obrazów znanych mistrzów: Degasa, Renoira, Picassa, Moneta i wielu innych. Była też gościnna wystawa Rembrandta. Nie sposób przejśc szybko obok takich rewelacji. Potem już nie chcieliśmy chodzić po muzeach, a było ich wiele w pobliżu, najbardziej ciekawe to historii naturalnej (z dinozaurami) i nauki i techniki. Chcieliśmy jednak przejść jeszcze przez centrum miasta i zobaczyć miejsca związane z tworzeniem USA, Independence Hall, gdzie podpisano Deklarację Niepodległości, resztki domu Georgea Washingtona. Zobaczyliśmy je i czas się skończył.
Oczywiście był też czas na zakupy w wielkich centrach handlowych. Nie są one dla nas już tak szokująco duże i piękne, jak dziesięć lat temu, ale jeśli ktoś lubi zakupy, może spędzić tu wiele godzin. Najwięcej czasu spędziliśmy jednak z rodziną, co było naprawdę baaardzo mile. Odwykliśmy od dłuższego obcowania w małymi dziećmi, a sześciomiesięczny Jakub i prawie czteroletni Natan są po prostu cudowni.
Kończymy naszą przygodę, czas na krótkie podsumowanie. Parki Narodowe Utah są niepowtarzalne, jeśli lubicie przyrodę i macie możliwość je zobaczyć - gorąco polecam. Nie sądzę, by było na świecie wiele podobnych miejsc. Z pięciu parków Utah zdecydowanie najbardziej podobał nam się Bryce Canyon.
Co do samej Ameryki i Amerykanow - mam bardzo dobre wrażenia. Podoba mi się bardzo zwłaszcza otwartość i pogoda ducha Amerykanów. Nawiązywanie kontaktu z innymi jest tu rzeczą automatyczną i odruchową. Jeśli jesteś z kimś przez chwilę - zaczyna z tobą rozmowę. Nie widać ponurych min, nie słychać narzekań. Może to tylko taki styl i nie ma w tym głębokiej życzliwości, ale ułatwia to życie. Więcej w oceny nie chcę się wdawać, bo USA to wielki kraj i wydawanie autorytarnych opinii po czterech tygodniach pobytu jest niepoważne.
To wszystko. Dziękuję czytelnikom za zainteresowanie i zapraszam na następne blogi. Kiedy i gdzie? Nie mam pojęcia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz